Zadając sobie przeróżne pytania trwał w swojej pracy, odrywany jedynie rzucanymi półgębkiem pytaniami w stylu : Gdzie mogę dostać X? Czy włączając funkcję Y przejdę do Z? - pytania te należały do jego obowiązków, bo przecież kierował ludźmi, mówił im co mają robić, a dlaczego akurat nie mogą. Jednakże w ułamku sekundy przenosił się do swojego zmęczonego pracą i ciągle niewyklarowanym życiem osobistym świata. Czemu o niej myśli? Czy może powinien uczynić jakiś krok? Nie - nie uczyni, dobrze o tym wie. Nie zniszczy jej świata, nie ma już takiej władzy,mocy, umiejętności. Albo też najzwyczajniej w świecie ona go już nie kocha. Sam odszedł. Sam stwierdził, że przecież samemu będzie mu lepiej, będzie mógł robic co chce, z kim chce, jak chce... Dlaczego przychodzą jednak takie momenty, gdy siadając w domu - przecież dość luksusowym, trzymając w ręku szklankę szkockiej, dusi w sobie zły smutku i żalu? Czemu jego sumienie kroi nożem jego serce na maleńkie plastry? Ciągłe pytania. Wszędzie. Dlaczego spieprzył? Co sie stało w jego głowie, że zmarnował tak idealne szczęście? Płomień żalu do samego siebie trwał zawsze w przygaszeniu do pewnego momentu. Do momentu gdy jej gdzieś nie zobaczył, gdy ich spojrzenia nie spotkały się, bądź nie daj Boże dotknął jej dłoni. Wtedy nagle w środku czuł coś, co można porównać do głodu, do bolesnych skurczy żołądka konającego z głodu człowieka. Zagryzając wargi odwracał się wtedy i znikał od świata zewnętrznego na kilkanaście minut próbując złapać oddech. Czemu tak się działo? Przecież sam wybrał sobie taki los...
"Gdybym tylko mógł cofnąć czas" - powtarzał - "Boże gdybym wtedy siedząc z nią w kawiarni nie powiedział tych idiotycznie pajacowatych słów - wiesz, myślę że damy radę, przecież jesteśmy tak dobrymi przyjaciółmi, lepiej nawet będzie, jak będziemy sami- co za idiotyczna teoria! Masz co chciałeś i teraz oglądaj ją z daleka, jak chodzi sobie trzymając się za rękę z kolesiem, który przecież dobrze wiesz że nie może się z Tobą równać" - a jednak musiało być w tym kolesiu coś co sprawiło, że ona wybrała właśnie jego. Dlaczego jednak gdy ich spojrzenia się spotykały, jej wzrok mówił "Zrób coś, czemu do jasnej cholery się nie zmienisz? " ,to smutne spojrzenie, które przelatywało w ułamku sekundy, zmieniając się w wesołe "hej co tam? " kryło i maskowało prawdziwy przekaz? A może wszystko sie mu tylko wydawało i tak na prawdę smutnego spojrzenia nie było i wszystkie urojenia sprawiało właśnie to mistyczne dotknięcie ręki? ....