środa, 30 listopada 2016

IDFC - Narodziny

IDFC - Narodziny
- W sumie to gówno mnie obchodzi czy mnie przyjmiecie...- rzekł beznamiętnie młodzieniec do osoby siedzącej po drugiej stronie szerokiego, dębowego stołu. Na przeciwko młodzieńca siedziała kobieta , skryta w mroku (bo przecież każdy szanujący się spec od rekrutacji musi tajemniczo siedzieć w kącie pokoju w taki sposób, by nie widać mu było chociażby ociupinki brody).
   Chłopak był może w wieku około siedemnastu lat, ubrany w szare, lniane spodnie (pewnie niemiłosiernie pijące w kroku, ale kto młodym przetłumaczy, że moda nie zawsze idzie w parze z wygodą), oraz kamizelkę zapewne zrobioną z jakiejś koszuli. Krótko przystrzyżona fryzura, z charakterystycznym kucykiem spiętym w górnej części sugerowała kogoś trenującego wschodnie sztuki walki. Pod krzaczastymi, czarnymi brwiami, malowały się mądre, acz totalnie do bólu zbuntowane oczy koloru ciemnej miedzi. Dłonie owinięte miał bandażami treningowymi, lekko mówiąc - tak brudnymi, że można by śmiało rzec iż to brud uczy się jak być brudnym, patrząc właśnie na te rękawice.
- wiesz co?- odpowiedziała po chwili zastanowienia kobieta, po czym wychyliła się w przód. Światło świecy na moment oświetliło jej młodą twarz. Była to niewątpliwie piękna (w agresywnie, niebezpieczny sposób piękna, wiecie  - jak na przykład słodycze. Człowiek żre i żre, a potem umiera), Jasne włosy luźno rozpuszczone po bokach smukłej kościstej twarzy, na której widniała szeroka blizna sięgająca od prawego ucha, przez policzek, aż do lewej strony podbródka. Bystre, jastrzębie oczy, o kolorze stalowego błekitu, przeszyły młodzieńca wskroś. Przez chwilę wydawać by się mogło, że to grymas gniewu przetoczył się przez jej oblicze. Po krótkiej jednak chwili rozpromieniła się i wyciągnęła rękę do nieznajomego:
- Świetnie się nadajesz do nas! Witamy na pokładzie IDFC!
  Marylin nie do końca wiedziała, kiedy to jej złodziejskie umiejętności przyciągnęły do niej całą tą zgraję dziwaków i szaleńców. Wiedziała natomiast już, jak korzystać z podstawowych zdolności Omnibusa. Tak, tego Omnibusa, którego oddała pamiętnej nocy pod rozłożystym dębem, jakiemuś stukniętemu kapłanowi. Oddała owszem, szkoda tylko, że po powrocie odkryła iż Omnibus dalej leży w torbie. Ciało kapłana znaleziono dwa dni później, wypatroszone (jak świeżo złowionego dorsza, by ten nie śmierdział podczas przechowywania), powieszone na drzewie kilkaset metrów dalej. Fakt ten nie sprawił, że Marylin czuła się lepiej, wiedząc jak bardzo ktoś potrzebuje tej kostki, którą przecież oddała.  Próbowała zostawiać kość w różnych miejscach, wyrzucać do wody, ścieków, ognia, lecz gdy tylko się odwróciła, znów miała na sobie torbę z Omnibusem w środku. No nic. Takie rzeczy się przecież zdarzają.
   Omnibus według tego, co zdążyła już ustalić Marylin, dał się obrócić w połowie każdej ściany. Odpowiednie ustawienie jego ścian, dawało przeróżne efekty. Po wielu próbach (jeśli do prób można zaliczyć powstanie tornada pustoszącego dwie dzielnice Awilionu, pożar żłobka oraz fakt, że nagle krowy z pobliskiej farmy zapragnęły być lotopałankami), złodziejka sprawiła, że jej dom zniknął. Uznała wtedy, że już czas najwyższy przeprowadzić się gdzieś na obrzeża. Miasto Awilion miało to do siebie, że zbudowane w dużej dolinie, otoczone było gęstymi lasami, pełnymi różnego rodzaju tałatajstwa, od wiewiórek, po wiedźmy żywiące się nerkami i innymi organami wewnętrznymi. Pusty magazyn na zboże okazał się być idealnym miejscem. Był bardzo duży, przestrzenny, a po kilku małych naprawach (no np. zbudowanie dachu, czy wymurowanie trzech ścian) był idealnym miejscem na kryjówkę. Ułożywszy Omnibusa w centralnej części budynku i kilku godzinach błagania by tam pozostał, jej kryjówka była gotowa. Omnibus zasilał energią całą budowlę, dawał niewidzialność i szybko dostosował jej otoczenie w taki sposób, aby trudno było wziąć kępę drzew i pustą, minimalnie zarośniętą łąkę, jako bazę wypadową Marilyn. Tak też narodziła się kwatera główna I Don't Fuckin' Care - organizacji znanej z totalnie amatorskiego podejścia do zlecenia, bezkompromisowego działa oraz co najważniejsze - stu procentowego posiadania w dupie klienta. Pierwszym, a zarazem najwierniejszym kompanem Marilyn był Tesa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz