Góry Imgar, mocno obsypane śniegiem, wysoko piętrzyły się nad okolicznymi wioskami. Ciężkie, smolisto czarne chmury, nisko zwisające nad przełęczą Gurdona, zwiastowały śnieżycę. Śnieżyca w tych okolicach oznaczała jedno: śmierć i zerowe szanse na odnalezienie zwłok. Lodowaty, zaciągający od północno-wschodnich masywów Imgaru, wiatr przenikał do szpiku kości, wysysał energie życiową i chęci do dalszej wędrówki. Jednakże od węższej strony przełęczy bystry wzrok mógł dostrzec małą karawanę ciągnącą w kierunku przesmyku, znajdującego się w odległości około dwóch kilometrów na zachód. Przesmyk prowadził do sieci starych szybów kopalnianych, zbudowanych jeszcze za czasów, gdy tymi terenami władało plemię Karłów. Szyby rozciągały się w głąb masywu Imgar, sięgając nawet jego północnej strony, jednakże dla własnego bezpieczeństwa nikt o zdrowych zmysłach tam się nie zapędzał. Odważni wędrowcy, którzy już zdecydowali się na taką drogę do miasta Balemor, podążali szlakiem Czarnych Wnęk, prowadzącym dookoła góry i kończącym się jaskinią "tysiąca jezior". Karawana składała się z dwóch objuczonych pakunkami koni mroźnych- specjalnej rasy koni, hodowanych w tych okolicach, a odznaczających się niebywałą odpornością na mróz, dzięki grubej wełnie, oraz trójki ludzi ciągnących przed zwierzętami. Dwójka mężczyzn, odzianych w grube kurtki zimowe, zrobione ze skór koni mroźnych, do tego opatulonych wełnianymi szalami, w taki sposób, że widać im było tylko oczy, do tego kobieta ubrana nieco lżej, ale równie szczelnie.
- Co ty sobie wyobrażałaś, zabierając nas na taki wypizdów!- wykrzyczał jeden z mężczyzn, w kierunku maszerującej przed nimi kobiety - zamarzniemy tutaj w przeciągu godziny. Konie już nie są w stanie maszerować dalej, a widzisz ile drogi jeszcze przed nami.
- Zamknij mordę Amisa- odburknął drugi mężczyzna- Tori wie co robi. Przecież gdyby nie wiedziała, nie pchała by się w te rejony, w środku sezonu śnieżnego. Prawda szefowo? - Tori, owa kobieta, najwidoczniej pełniąca rolę przewodnika i szefowej w jednym odwróciła się tylko do nich i ręką nakazała milczenie. Mężczyźni widocznie już dłuższy czas znajdowali się pod władaniem Tori, gdyż natychmiast ucichli i skuliwszy się podbiegli w kierunku zwału kamieni. Wiatr zdawał się cichnąć i słabnąć, aż w końcu zapanowała ciężka, ołowiana cisza, wisząca nad trójką wędrowców niczym wielki głaz na maleńkiej nici. Tori machnęła ręką, by jeden z mężczyzn przybliżył się do niej. Amisa przyczołgał się ku niej błyskawicznie, pochylając się w jej kierunku, gdyż kobieta zaczęła szeptać mu do ucha coś dość żywiołowo. Chwila przedłużała się jakby w nieskończoność. Tori i Amis dostrzegli pojedynczy, grupy płatek śniegu frunący z nieba w ich kierunku. Płatek, zataczał coraz to mniejsze kręgi, wirując i migotając, jak baletnica w przyozdobionej cekinami sukni. Płatek zataczał coraz to mniejsze i mniejsze kręgi. Cała trójka ludzi przyglądała mu się jakby zaczarowana, a płatek dalej powoli, leniwie opadał.
Płatek z finezyjną gracją dotknął ziemi...
Idealnie, co do milisekundy w momencie lądowania płatka, górami wstrząsnął huk. Tori błyskawicznie odwróciła się do tyłu, by zobaczyć jak jej towarzysz pada na ziemię (a właściwie jest odrzucony kilka metrów w tył) obficie obryzgując cały teren wokoło krwią. Tori i Amis zerwali się na równe nogi, zapominając o karawanie poczęli biec przed siebie, co parę metrów robiąc susa wprzód, bądź w bok, by jak najskuteczniej zmylić strzelca. Na ich korzyść zadziałał też fakt, że ze zboczy Imgaru, zaczęły zsuwać się tony śniegu, poruszone ostatnim wystrzałem. Do tunelu, prowadzącego w kierunku szlaku Czarnych Wnęk mieli około sześciuset metrów. W ciężkim zimowym przebraniu, brnąc po kolana w śniegu, bieg był bardzo utrudniony. Tori z zaciętym wyrazem twarzy biegła przed siebie. Jej zmysł był nieco skołowany faktem, że strzelec nie oddał jeszcze do nich żadnego strzału. Mimo wszystko, lepiej było żyć, niż czekać na strzał, który zapewne zmniejszyłby powierzchnię jej ciała o jakieś czterdzieści procent. Lawina co prawda nie zagrażała im bezpośrednio, ale kto wie, czy inne zbocza nie obsuną się i nie zablokują im drogi do tunelu. Czas odgrywał tutaj najważniejszą rolę. Do tunelu zostało kilkadziesiąt metrów. Tori biegła przodem jako, że lżej ubrana, wyćwiczona ciężkim życiem kobieta lepiej lawirowała między łupkami skalnymi poukrywanymi w śniegu. Amisa był w odległości około pięciu metrów za nią, gdy rozległ się drugi, potężny huk. Tori zacisnęła zęby, biegnąc jeszcze szybciej. Nawet nie obejrzała się za siebie, wiedząc, że strzał padł w kierunku Amisa. Istotnie, impet uderzenia rozerwał ciało meżczyzny na dwie prawie równe połowy i rozrzucił krwawe zwłoki po ośnieżonych skałach. Jak do tej pory snajper nie pomylił się ani razu. Tori wiedziała, że trzeciego strzału też nie spudłuje. Wiedziała o nieuchronnej śmierci, jednakże nie chciała dać strzelcowi łatwej zdobyczy i gnała co sił w nogach. Z prawdziwie bestialskim impetem wpadła do tunelu, w locie dziwiąc się czemu jeszcze żyje. Leżała przez chwilę w śniegu nieruchomo, oddychając ciężko. W głowie kołatała się tylko jedna myśl - "Co tu się do cholery wyprawia?" Po chwili jednak podźwignęła ciało z cichym jękiem i skierowała się w dół oblodzonego tunelu.
Tymczasem, w odległości około kilometra, na wąskiej skalnej półce siedziała postać otulona doskonale ciemnoszarą płachtą. Przechodząc obok niej tylko na prawdę wprawne oko mogłoby odróżnić to przebranie od otoczenia. Dymiący koniec lufy świadczył o strzale oddanym dosłownie przed chwilą. Snajper Tesa wiedział dokładnie gdzie teraz musi się udać, aby upolować swoją ostatnią zdobycz.
Tori biegła co sił w nogach wąskimi, oblodzonymi tunelami. Potykając się co chwilę, gnała przed siebie z prędkością błyskawicy. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jej szanse na przeżycie maleją z każdą chwilą. Ona - słabo uzbrojona, odziana w widoczne ubranie, stanowiła łatwy cel dla strzelca wyborowego. Tunel którym biegła zaczął się znaczne rozszerzać, do tego słychać było w oddali szum kaskad wody spadających do jeziora. "Jaskinia tysiąca jezior jest już blisko. Wystarczy, że pobiegnę wzdłuż ściany, z której zwisają te lodowe bolce i z łatwością przedostanę się dalej." - pomyślała w głowie Tori gnając przed siebie. Wychowana w dziczy potrafiła biec równie szybko co bezszelestnie. Jaskinia "tysiąca jezior" była ogromna. Na wpół zamrożona, z szumiącym wodospadem po stronie północnej, mieniła się jasnozielonym blaskiem. Po prawej stronie wodospadu, natura utworzyła rząd kolumn stalagnatowych, tworzących rodzaj holu czy długiego, szerokiego korytarza, na końcu którego widniał duży, jaśniejący wyłom. Tori zawahała się chwilkę kucając za dużym odłamkiem skalnym, po czym zlustrowała teren swoim bystrym wzrokiem. Ani śladu życia. "To moja szansa"- pomyślała i z prawdziwie zwierzęcym ferworem puściła się biegiem starając sie przebiegać możliwie jak najbliżej skalnych filarów. Jaskinią nagle wstrząsnął huk. Tori usłyszała tuż za sobą odgłos odłupywanej skały, gdzie pocisk trafił w jeden filar. Biegła tracąc dech, huki powtarzały się z przerażającą punktualnością, jak komornik pukający do drzwi biednej rodziny, by zgrabić resztki ich majątku. Skały za plecami kobiety odłamywały się i opadały na ziemię z miarowym łoskotem. W odległości około dwudziestu metrów od wyłomu, pocisk w końcu trafił kobietę w dłoń, która rozszarpana pociskiem pofrunęła kilka metrów dalej. Tori impet strzału rzucił na pobliskie skały. Na chwilę zamroczyło jej obraz, po czym głowę zalała fala bólu z oderwanej dłoni. Instynkt mówił jej jednak, że musi wyjść z tej jaskini. Powłócząc sobą, poczęła kuśtykać w kierunku wyjścia. Nie uszła jednak kilku kroków, gdy jaskinią znów wstrząsnął huk, a Tori zwaliła się na ziemie tym razem, z rozpłatanym goleniem. Jęcząc ze łzami w oczach leżała na śniegu. Jej ciałem co jakiś czas wstrząsały drgawki bólu. Kątem oka spostrzegła jednak, że jakaś postać stoi nad nią. Nie widziała jednak jej twarzy. To było już teraz nieistotne. Dławiąc się śliną i krwią zdołała wykrztusić:
-Kim jesteś i co ja ci najlepszego zrobiłam? - Tori próbowała bezskutecznie zatamować krwotok przyciskając zdrową rękę do roztrzaskanej nogi. Postać stojąca nad nią pochyliła się powoli ukazując zamaskowane oblicze. Bandaże dookoła głowy skutecznie zmniejszały jej powierzchnie, chroniąc jednocześnie przed zimnym wiatrem. Gogle strzeleckie przesłaniały oczy strzelca, a twarz przewiązana była chustą.
- Ty parszywa kobieto! - wykrzyknął nagle mężczyzna - Po tym wszystkim śmiesz mnie jeszcze pytać, co mi zrobiłaś? Twoja bezczelność przekroczyła wszystkie granice. W tym momencie wychodzę z tej jaskini, a ty niechybnie zginiesz. Poza tym...- urwał na chwilę mężczyzna - Ty dobrze wiesz co zrobiłaś.
Strzelec Tesa oczywiście nie miał zielonego pojęcia kim jest ta kobieta, co robi, czym się zajmuje. Uwielbiał zabijać ludzi i akurat tą grupę wybrał na swój cel ferii zimowych w górach. Kochał zostawiać konające ofiary w przeświadczeniu, że cholera jasna, ale coś mu musiały zrobić, skoro spotyka je taki straszny los. O tak, Tesa uwielbiał zgrywać twardziela, a gorzkie, pełne wyrzutu mowy pożegnalno-obwiniające sprawiały mu niesamowitą przyjemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz